Wycieczka rowerowa

Trasa:           

Termin:    16.07-30.07.2005  

Skład:          

Trudność:   

Plan trasy:

Opis trasy: 

Dzień 1 (sobota 16.07.) Rumia-Suwałki     

                             Wyjeżdżamy o 10,00 z Rumi samochodem (4 osoby). Po drodze w Gdyni robimy jeszcze zakupy. W Gdańsku-Oliwie utykamy w korku i odtąd już ciągniemy się aż do wyjazdu z Gdańska przez ponad 2 godziny - koszmar. Jednocześnie o 8,00 z Gdyni wyrusza pociągiem druga 4-osobowa grupa pociągiem - Ela z chłopakami. O 15-tej dojeżdżają do Białegostoku. Tam mają 3-godzinny postój i o 20,25 dojeżdżają do Suwałk.

                            Nam po drodze w Giżycku urywa się tłumik. Na szczęście po dłuższej chwili poszukiwań udaje nam się znaleźć fachowca (co nie jest łatwe w sobotę po godzinie 17-tej), który pgo podwiązuje i możemy jechać dalej, chociaż strasznie hałasujemy. W Suwałkach przyjuej nas u siebie w domu Michał i tu spędzamy pierwsza noc.

Dzień 2 (niedziela 17.07). Suwałki-Giby    53 km

                       

                               Rano pakujemy się i wsiadamy na rowery 12-tej. Samochód zostawiamy w Suwałkach. Jedziemy przez Stary Folwark.

 

 

 

                      

 

                        Zajeżdżamy do klasztoru w Wigrach, zwiedzanie. U podnóża klasztoru jemu obiad. Na 18-tą dojeżdżamy do miejscowości Giby. Dłuższą chwilę kręcimy się po okolicy i szukamy miejsca na nocleg. W końcu stajemy nad jeziorem Pomorze, na terenie zarządzanym przez Teatr Dramatyczny w Białymstoku. Musimy za nocleg musimy zapłacić w sumie 50 zł. Wieczorem trochę pada więc kolację przygotowujemy w namiocie.

 

 

Dzień 3 (poniedziałek 18.07) Giby - Lazdijai, 49 km

                            Rano słońce delikatnie przebija się przez chmury, ale jest ciepło. Wyruszamy o 12-tej. Po dwóch godzinach ładnej asfaltowej wąskiej drogi przez Berżniki docieramy do przejścia granicznego. Chcemy zrobić zakupy w Ogrodnikach, ale tu jest tylko kilka domów, sklepu brak. Przed granicą w zajeździe po lewej stronie wymieniamy złotówki na lity. Chwilę później okazuje się, że na samej granicy lity są o 5 gr tańsze. Przejście przez granicę odbywa się szybko i sprawnie.

                                    Jedziemy do Lazdijai. Na wjeździe po lewej stronie drogi w restauracji jemy obiad. Mamy problem dogadać się z kelnerką. Później w mieście robimy zakupy, a na stacji benzynowej STATOIL udaje nam się kupić dobre mapy 1-130000. Ruszamy na południe na Veisiejai. Po drodze nabieramy wodę - ze studni. Po 12 km stajemy po lewej stronie przy parkingu leśnym. Na namioty wynajdujemy ładny placyk na wzgórku. Od drogi jesteśmy zasłonięci ścianą drzew. Pod koniec drogi Romkowi łamie się szprycha więc po dojechaniu na miejsce bierze się za wymianę. Smakujemy piwo Utenos Gold (smaczne) i Original (średnie).

 

 

Dzien 4 (wtorek 19.07.) Lazdijai-jez. Latezeris        51 km

                            Poranek piękny słoneczny, niebo bezchmurne. jedziemy asfaltem przez Veisijai, a następnie przez Leipalingis. Stajemy 6 km dalej, po lewej stronie drogi nad jeziorem. Kapiemy się i jemy obiad. Ok. 17-tej dojeżdżamy do Druskiennik. Piękne miasteczko w lesie, zadbane, dużo kwiatów. podjeżdżamy na Niemen - tu łowią ryby. Spokojne miasteczko, piękny deptak, choć pusty. W budowie dużo nowych pensjonatów i ośrodków wypoczynkowych.

 

                            Wyjeżdżając z Druskiennik zatrzymujemy się i robimy zdjęcia przy Muzeum ,,Forest Echo''. na nocleg stajemy nad jeziorem Latezeris na pierwszym polu biwakowym od drogi - ładnie i spokojnie. Nic nie płacimy.

 

 

 

 

 

Dzień 5 (środa 20.07.) jez. Latezeris -Varena        63 km

 

                                Rano pada, więc śpimy dłużej. Na szczęście w końcu wypogadza się i wyruszamy ok. 13-tej. jedziemy do Kabeliai. Na wjeździe zatrzymuje się przy nas ksiądz, który zagaduje nas skąd i dokąd jedziemy. Zatrzymujemy się przy sklepie, rozmawiamy z miejscowymi, w tym z młodym chłopakiem, który mówi po polsku i rosyjsku - b. sympatyczny. Dowiadujemy się że w Grubaulia były ogromne stawy rybne, ale teraz, poza jednym, już nie pracują. Wymieniamy się adresami e-mailowymi. Pędzimy 10 km drogą ,,szutrową'' i kolejne 5 km asfaltem do Marcinkovys- duża wieś, dwa sklepy.

                            Tu na końcu wsi jemy obiad. Decydujemy się jechać jeszcze 20 km do Vareny. Tu robimy zakupy - większe miasto, jest więc kilka sklepów, bank. Stajemy  3 km za Vareną w lesie, po lewej stronie drogi prowadzącej wzdłuż torów.

 

 

 

 

Dzień 6 (czwartek 21.07) Varena-Rudiskes        49 km

                                Rano wstajemy - znów słoneczko. Kawa. Dzwonią ze Święcian, żeby dowiedzieć się kiedy dojedziemy - planujemy, ze będzie to sobota po południu. Jedziemy przez Matuizos (omijamy go trochę z boku). Dalej asfalt już gorszy, wąski. Po drodze dużo opuszczonych domostw. Zatrzymujemy się na chwilę nad rzeką Verseka, żeby się umyć. Na wjeździe do miasteczka Valininkai zatrzymujemy się przy sklepie. Jest tu też bar. Zamawiamy naleśniki z mięsem (bliny)  - pyszne. Gdy jemy, pada deszcz.

                       

                                Dalej jedziemy przez Titai, Pagelużys i Żeronys. Droga ,,szutrowa''. Zatrzymujemy się na nocleg w lesie pomiędzy Żeronys a Rudiskes. Miejsce pełne jagód.

 

 

Dzień 7 (piątek 22.07) Rudiskes-Troki        32 km

                                    Rano pada. O 11-tej robimy kawę, potem śniadanie w namiocie. O 13-ej, gdy przestaje mżyć, zaczynamy zwijać namioty. Po przejechaniu 2 km Romek łapie gumę i łamie dwie szprychy w tylnym kole. Niestety okazuje się, że szprychy, które wzięliśmy na zapas nie pasują do nakrętek w Romka rowerze. Więc po godzinnej walce z kołem, Romek jedzie bez 2 szprych. 4 km za Rudiskes Romkowi łamie się kolejna szprycha, a na dodatek dopada nas deszcz.

 

                                Zamieniam się z Romkiem rowerami, wyciągamy też parę cięższych rzeczy z jego tylnych sakw. Jedziemy w ulewie, straszy nas też burza. Gdy dojeżdżamy do Troków wypogadza się. Jedziemy do centrum, niestety okazuje się, że sklepu rowerowego tu nie ma. Zwiedzamy zamek. Ela pilnuje rowerów, bo była tu na wycieczce rok wcześniej. Obiad jemy w barze przy jeziorze. Kołduny - b. dobre, ale dla chłopaków za mało. Właścicielka baru dobrze mówi po polsku i wyjaśnia nam, gdzie możemy jechać na camping. Ale ponieważ musimy jeszcze zrobić zakupy w centrum i musimy się cofnąć, to postanawiamy jechać w druga stronę.

                        Wyjeżdżając z Troków Olek łapie gumę, więc znów mamy niezamierzony postój. Jedziemy kawałek trasą na Wilno, skręcamy w lewo za stacją benzynową i potem w las we wsi Vanikai. Na mapie zaznaczone jest tu pole biwakowe. Po drodze spotykamy miejscowego, który upiera się by pokazać nam miejsce na biwak. Najpierw zaprowadza nas do spalonego daszku, przy którym i tak nie ma miejsca na namioty, a przy drugim daszku, do którego prowadzi nas przez gęstwinę, jest śmieciowisko. W końcu udaje nam się od niego uwolnić i jedziemy z powrotem, po 500 m znajdujemy ładną polankę pod lasem. Jest już 22-ga. Kolację robimy po ciemku, gdy kończymy, znowu pada. Chcemy jeszcze zrobić małe ognisko, ale deszcz nam nie pozwala.

 

Dzień 8 (sobota 23.07.)Vanikai-Vilnus(Wilno)-Antavilis        51 km

                                Rano trochę kropi, ale jak wstajemy po 9-tej to przez chmury błyska już słońce. Romek wyciąga z mojego roweru jedną szprychę, żeby przełożyć ją do swojego. Wyruszamy po 13-tej. Znowu jadę na Romka rowerze. Przez Lentvaris dojeżdżamy do Wilna. Na wjeździe, od policjantów dowiadujemy się gdzie jest sklep rowerowy - ul. Santorius 56. Tam centrują nam koło i uzupełniają szprychy, dokupujemy też parę szprych. jedziemy do centrum i oglądamy Katedrę, przejeżdżamy Aleją Giedymina, podjeżdżamy pod Ostrą Bramę i zachodzimy do Cerkwi Św. Ducha.

                           Wyjeżdżamy z Wilna trasą 102. Wzdłuż prowadzi świetna asfaltowa droga rowerowa, która dojeżdżamy do Antavilis. Tu nocujemy nad jeziorem Antavilio na polu biwakowym. Piękne miejsce, wysoko na skarpie. Nocują tu też obok Litwini. Gotujemy o 21-szej obiado-kolację. Palimy ognisko.

 

 

 

 

Dzień 9 (niedziela 24.07) Antavilis-Karvys     43 km

                                Rano przychodzą nad jezioro ludzie kąpać się. Wstajemy późno, kąpiemy się. Nie spieszymy się bo miejsce jest piękne, chociaż trochę porozrzucanych śmieci. Ruszamy ok. 13-tej dalej trasa 102. Nadal wzdłuż drogi asfaltowa trasa rowerowa. Po 2 km Romek znowu łapie gumę. Okazuje się, że w naprawie wyjęli mu dodatkową podkładkę pod dętkę i dziurawi się teraz od felgi.

 

                        W czasie naprawy nadchodzi czarna chmura, a ż jesteśmy akurat obok przystanku autobusowego z dużym daszkiem (co jest tu rzadkością) więc mamy się gdzie schować. Przystanki z wiatami spotykamy tylko przy Wilnie, w innych rejonach na przystankach jest tylko ławka i kosz na śmieci. Pod daszkiem spędzamy 1,5 godziny, przechodzi ulewa. Dalej jedziemy do Nemencine. Na wjeździe zajeżdżamy na stację benzynową, chcemy nabić butlę gazową, ale nie mają odpowiedniej końcówki - później tez już nigdzie nie udaje nam się nabić butli, ale że coraz mniej gotujemy obiadów, więc w sumie gazu nam wystarcza do końca wycieczki.

                        Zajeżdżamy do baru, znowu chowając się przed deszczem. Ale to bar z daniami kaukaskimi - głównie szaszłyki, więc nie decydujemy się tu jeść. Dalej w sklepie robimy zakupy, a potem na końcu wsi - jadąc na Święciany, jemy w ładnym barze-kawiarni. Skręcamy na Maisiagala, po 2 km Romek łapie gumę. Postanawiamy nocować nad jeziorem Karvys. Gdy dojeżdżamy do wsi Karvys stajemy przy sklepie. Sklep poza nawą litewską "pardoutuve", ma jeszcze polski napis ,,sklep''. Zagadują nas miejscowi, okazuje się, że jest to właściwie polska wieś, wszyscy są do nas bardzo przyjaźnie nastawieni. Rozbijmy się nad jeziorem. Palimy ognisko. W nocy przyjeżdża jeszcze samochód, kapią się, ale nikt nas nie zaczepia.

Dzień 10 (poniedziałek 25.07.) Karvys-Ciobiskis     53 km

                            Poranek słoneczny i gorący. kąpiel. Próbuję dodzwonić się do Święcian, że jednak nie dojedziemy do nich. Naprawy Romka roweru zajęły nam zbyt dużo czasu. W końcu daję znać o naszej decyzji przez Rumię.

                        Wszyscy się kapią po parę razy. w związku z tym wyruszamy dopiero ok. 14-tej. Ale na samym starcie Komarowi ucieka powietrze z przedniego koła. No i faktycznie ruszamy niemal godzinę później. Jedziemy do Maisagala, gdzie robimy zakupy. Tu też wszyscy mówią po polsku. nawet nazwy ulic są w języku litewskim i polskim.

                                Dalej jedziemy do Dukstos, gdzie robimy mły postój.. 4 km za wsią, po prawej stronie drogi jest Pomnik Przyrodniczo-Historyczny - las Dębowy w Duksztosz. Teren ogląda się idąc/jadąc zrobiona z desek ścieżką. Po drodze poza oglądaniem drzew, podziwiamy ustawione wielkie rzeźby postaci mitologicznych i głaz narzutowy z wyrytymi znakami, których znaczenia do dzisiaj nie ustalono.

 

 

                        O 18-tej jesteśmy w Kernaves. Skręcamy z głównej drogi żeby przejechać przez miasteczko. Piekna mała wieś. Podjeżdżamy do baru, tu jemy. W wybraniu i zamówieniu jedzenia pomaga nam ,,polski'' Litwin, który rozmawia z nami pół godziny. Okazuje się, że obok jest rezerwat archeologiczno-historyczny. Podjeżdżamy obejrzeć ,fort-hills''(5 wzgórz zamkowych) i cudowny widok na Wilię - naprawdę warto to zobaczyć. Kervas to najstarsza znana stolica Litwy.

                        Dalej jedziemy do Musninkai - tam znowu z drogi widać alejkę rzeźb drewnianych (w tej okolicy w ogóle jest ich dużo, zwłaszcza na skrzyżowaniach dróg) i dalej do Ciobiskis. Ostatnie kilka kilometrów pędzimy z góry. Za Romkiem wypada duży pies i goni chłopaków ok. 500 m, chociaż rozwijają prędkość ok. 40 km/h. Zatrzymujemy się tuż przed miejscowością przy przeprawie promowej przez Wilię i tu rozbijamy namioty i palimy ognisko. Ok. 24-ej zaczyna kropić i idziemy spać.

Dzień 11 (wtorek 26.07.) Ciobiskis-Bategala  56 km

                                Poranek pochmurny, ale ciepły. Prom kursuje od godz. 8-mej. Facet, który go obsługuje mieszka ok. 50 km od promu. Jest przywoływany klaksonem. Napęd promu to tylko silny prąd rzeki i stery. Drogą gruntową dojeżdżamy do Zubiskes, gdzie stajemy na przystanku, żeby przeczekać burze i deszcz. Dojeżdżamy do Jonava, gdzie przy drodze wyjazdowej na Kowno robimy zakupy i jemy obiad - knedle z mięsem - pyszne, ale chłopaki muszą zjeść po 2 porcje żeby się najeść.

 

                                W Skrebinai nabieramy wodę - jak zwykle ze studni. Kawałek za wsią skręcamy w lewo w kierunku Wilii, żeby zatrzymać się na noc. Przejeżdżamy przez wieś Bategala i za nią skręcamy w dół rzeki. Droga wyboista - wtedy (jest 21-sza) Eli łamią się 4 szprychy i koło jest tak skrzywione, ze nie da się dalej jechać. Wynajdujemy mały kawałek wydeptanej trawy na skarpie tuż nad rzeką i w wielkim zagęszczeniu rozbijmy namioty. Chłopaki zaczynają naprawę roweru, ale trzeba przestać, bo robi się ciemno. ognisko i pocieszanie Eli, że najwyżej pojedzie dalej autobusem.

Dzień 12 (środa 27.07.)Bategala-Ringaudal     56 km

                                Poranek pogodny. Udaje się rozebrać koło (szprychy poszły od strony kasety przerzutek) i złożyć i dość dobrze wycentrować koło (Romek zaczyna być w tym specjalistą). Gdy tak siedzimy przy naprawie, przepływa tratwa ręcznie zrobiona z drewna i butli plastikowych z kilkoma osobami - pozdrawiamy się wzajemnie. Gdy kończymy się pakować, lekko kropi. Musimy cofnąć się z powrotem do asfaltu, bo dalej wzdłuż rzeki nie ma przejazdu. Wyjeżdżamy o 14,15. Na krótką przerwę stajemy w Draseiku.

 

                        Droga do Kowna prowadzi cały czas wzdłuż Wilii, więc można ją co chwilę podziwiać, niestety im bliżej miasta, tym więcej samochodów. W okolicach Kowna trudniej jest się już dogadać po polsku, ale na szczęście oni nas rozumieją, a my rozumiemy rosyjski. Zwiedzamy Stare Miasto w Kownie i Zamek. Podjeżdżamy na miejsce, gdzie Wilia wpada do Niemna. Gdy chcemy przedostać się na druga stronę Niemna, okazuje się, że najbliższy most jest w remoncie i musimy się dość dużo cofnąć. Na wyjeździe stajemy przy sklepie i jemy kanapki. Po dojechaniu do Akademija, zrywa mi się linka od przedniej przerzutki i mogę już jechać tylko na jednym przednim biegu. Na nocleg stajemy w Zapyskio Miskas za Ringaudal, na ładnej polanie z ogromnym modrzewiem. Wokół porozrzucanych jest dużo kości krów. Ognisko i kiełbaski.

Dzień 13 (czwartek 28.07.) Ringaudal-Sasnava        49 km

                                Poranek pogodny i ciepły, palimy ognisko. Odprawiamy ,,modły'' wokół krowiej czaszki ;p i wyruszamy przed 14-tą. Dojeżdżamy do Juragiai, na chwilę odpoczynku stajemy w Mauruciai. 1 km dalej Olek łapie gumę. Gdy dojeżdżamy ok. 18-tej do Sasnava pada już deszcz. Stajemy przy sklepie z daszkiem, robimy zakupy i przeczekujemy deszcz. O 19-tej przerzucamy się na drugą stronę drogi do Marijampole, chcemy stanąć nad jeziorem, ale okazuje się całkiem zarośnięte. Stajemy 1 km dalej przy ruinach jakichś zabudowań, 500 m od linii kolejowej. Wydeptujemy wysoką trawę, żeby zrobić miejsce na biwak. ognisko.

Dzień 14 (piątek 29.07) Sasnava-Sangruda         56 km

                                Poranek upalny, nie ma drzew, więc robimy zasłonę z gałęzi przed słońcem. Wyruszamy ok. 13-tej - straszny upał. W Puskelniai stajemy na chwilę, żeby dokupić wody. Zagaduje nas miejscowy, jak zwykle b. przyjaźnie, on mówi po rosyjsku, my po polsku i jakoś się dogadujemy. W Marijampole podjeżdżamy obejrzeć odrestaurowany dworzec kolejowy z 1924 r. - b. ładny. Potem robimy zakupy. Zaliczamy też sklep rowerowy - szprychy, klej do dętek, linka do przerzutki. Chcemy wyjeżdżając z miasta  zjeść w jakimś barze ale nic nie znajdujemy. Jedziemy do Kalviria (brak baru), po drodze Romkowi łamie się szprycha. Wyjeżdżamy na boczną drogę na Sangruda. Zatrzymujemy się po drodze na kąpiel w jeziorze Orijos (jest tu kąpielisko, dużo ludzi). Wodę do picia jak zwykle nabieramy ze studni w Sangruda i  kierujemy się w stronę drogi A5 - na noc stajemy w lasku tuż przed jeziorkiem. Jezioro dość zarośnięte, nie nadaje się za bardzo do kąpieli. Gdy rozbijamy się jest już 21-sza. Ognisko, wieczór b. ciepły.

Dzień 15 (sobota 30.07) Sangruda-Szypliszki

                                Poranek jeszcze bardziej upalny niż dzień wcześniej, na szczęście przed słońcem chronią nas drzewa. Zbieramy trochę maślaków i przygotowujemy  je na śniadanie z cebulką. Jest tak gorąco, że nikomu nie chce się zwijać namiotów. Stachu naprawia mi przednią przerzutkę,  Romek wstawia nową szprychę do swojego koła, a Olek klei popsuta dętkę.Przed odjazdem bierzemy jeszcze szybką kąpiel w jeziorku.

 

                        Droga ciężka bo straszny upał, ale na szczęście jest wiatr. Zatrzymujemy się tuż przed samy przejściem granicznym w barze po lewej stronie. mamy plan żeby po przejściu granicy w w Budzisku dojechać jeszcze do Suwałk, ale w czasie odpoczynku, w rowerze Romka pęka znowu dętka. Mamy już problem z e zmiennymi dętkami, więc kleimy. To wszystko odbywa się jednak za szybko i nasze kilkukrotne zakładanie kolejnych dętek trwa ok. 2 godzin. W końcu wyruszamy odciążając maksymalnie Romka rower. Już wiemy, że do Suwałk nie dojedziemy. Przez granice przejeżdżamy b.sprawnie, ale tuż za - znowu dętka w Romka rowerze. Zapada decyzja, że Romek (na Marcina rowerze) z Olkiem pojadą do Suwałk po samochód, a my zatrzymamy się po drodze. Na szczęście już bez przygód dojeżdżamy do Szelment, tuż przed nim skręcamy w prawo i po ok. 2 km. zatrzymujemy się i rozbijamy na prywatnym terenie, za zgodą biwakujących tam właścicieli. Chłopaki docierają szczęśliwie samochodem.

 

 

 

 

Dzień 16 (Niedziela 31.07.2005)

        Z samego rana Romek odwozi część ekipy na pociąg do Suwałk (a  stąd przez Białystok do Gdyni) . My później zwijamy namiot i wracamy samochodem do Rumi.