Był to nasz drugi harpagan. Zajechaliśmy do Kobylnicy w piątek wieczorem, zdrzemneliśmy się w samochodzie i o 5 wstaliśmy by przygotować siędo trasy. Spokój przygotowań i śniadanka zakłócili nam przygotowujący start, którzy nagle ok godz 6 stwierdzili że nasz samochód nie może stać w tym miejscu, gdzie go postawiliśmy. Ponieważ znalezienie innego miejsca o tej porze zajęłoby sporo czasu, postanowiliśmy kontynuować w spokoju nasze przygotowania. Tym razem mieliśmy jechać w zespole 3 osobowym - Ja, tata i mój kolega Komar (namówiony przez nas, po raz pierwszy na harpaganie), natomiast w drugim zespole jechać mieli Tofik(młodszy brat - nie mógł jechać z nami bo jest po poważnym złamaniu nogi) i mama.
Po doświadczeniach z pierwszego naszego harpagana, stwierdziliśmy że trzeba uważać z tempem by nie zajeździć się na początku, no i musimy dobrze opracować trasę przed wyruszeniem, że lepiej nam wyjdzie jeśli poświęcimy 15 minut na analizę mapy, a potem zaoszczędzimy jadąc lepszą trasą. Tak też zrobiliśmy, niestety nie doszliśmy to żadnej dobrej zgodnej wersji, postanowiliśmy jechać na 9-12 a potem pomyśleć co dalej. Tak też zrobiliśmy. Zdecydowaliśmy, że do 9 pojedziemy jeszcze z naszymi słabszymi towarzyszami. Pojechałem przodem w kierunku Widzina. Przed i za nami móstwo innych migających na biało-czerwono rowerzystów. Mineliśmy rowerzyste, który czegoś szukał i zaraz mamie spadła tylna lampka, której niestety nie udąło się znaleść :(. W Widzinie, gdy czekalem na reszte szukających lampki, miejscowy tłumaczył innej grupie którędy jechać. Więc jak tylko reszta dojechała, ruszyliśmy dalej. Przed punktem 9 tłumy rowerzystów. W opisie pkt "skraj łąki, kanał melioracyjny", na mapie w lesie drużką w lewo. Pierwsza próba skrętu w lewo skończyła sie jedynie znalezieniem przeze mnie kanapy i gnoju. Druga próba już udana.Podbiliśmy karty i ruszyliśmy w strone Reblina. Po dotarciu do asfaltu stwierdziliśmy że pora przyspieszyć i zostawić mame i brata, jak sie okazało nie na długo. Zaczęło mi sie dziwnie miękko i ciężko jechać, i zaraz się dowiaduję że mam mało powietrza. Stwierdziliśmy że na razie spróbujemy nie wymieniać tylko dopąpować, no i za chwile musieliśmy wyprzedzać ponownie te same osoby w tym naszych towarzyszy. We wsi Wrząca źle skręciliśmy, ale po paruset metrach tata stwierdził, że coś jest nie tak i wróciliśmy na właściwą trase. Jakież było zdziwienie brata gdy mijaliśmy go poraz kolejny :P. Dalej już bez problemu prosto przez Ściegnice (tu nowy asfalt, gdzie na mapie polna droga), dalej prosto do głównej, w prawo (śmiejąc sie z tych co pojechali prosto), odbicie w strone jeziorka i bez problemów na PK12.
Tu spotykamy jeżdżącego szybciej od nas Adama, który zaliczył już dodatkowo po drodze PK13, na który my zamierzaliśmy właśnie jechać. Wróciliśmy do asfaltu skierowaliśmy sie w strone Korzybia. Stwierdziliśmy że skręcimy dopiero za torami wierząc że nadkładając odrobinę pojedziemy lepszą drogą. Ponownie oparliśmy sie pokusie jazdy na skróty i postanowiliśmy jechać pewniejszą drogą przez PGR Zbyszewo, decyzja chyba słuszna bo dojechaliśmy od tej strony bez żadnych problemów. Po podbiciu kart i uzupełnieniu płynów cofneliśmy się do w miarę głównej, według mapy(tylko wg mapy) leśnej drogi z PGR w strone asfaltu i PK6. Byle jaka droga znienacka doszła do płyt betonowych, ale widoczna po lewej żwirownia wyjaśniła skąd się one wzięły. Po dotarciu do asfaltu doszliśmy do wniosku, że jesteśmy trochę na północ względem tego co planowaliśmy więc skręciliśmy w prawo asfaltem by zaraz odbić dalej w lewo w las. Na asfalcie musiałem po raz kolejny dopompować tylne koło. Na PK6 dotarliśmy mimo nadmiaru dróg i skrzyżowań w lesie oraz miejscowych próbujących nam wmówić że źle jedziemy bo poprzednia grupa pojechała inaczej.
Tu po krótkim zastanowieniu doszliśmy do wniosku że pojedziemy na 14 a następnie 18, jak się okazało najbardziej pechowy dla nas odcinek. Najpierw należało przebić sie przez plątanine bardzo marnych dróg po trudnym terenie. Tu zaliczyliśmy najtrudniejszy na całej trasie podjazd - w żlebie, stromy, po kamieniach i gałęziach, a droga w pewnym momencie zniknęła, ale wspomagając się mocno kompasem wyjachaliśmy szczęśliwie w na skrzyżowanie w Gumieńcu. Dalej trasa do 14 wyglądało łatwo, stwierdziliśmy że w 30 min powinniśmy obrócić tam i z powrotem. Jakże sie myliliśmy. Punkt miał być kawałek w lewo od głównej drogi "brzeg bagna i przecinka" weług opisu, północny skraj oczka wodnego, według mapy. Skręcilismy w lewo chyba we własciwą drogę lecz punktu nie było, wróciliśmy do głównej, stwierdzając że może to kawałek dalej. Wtedy spotkaliśmy 2 rowerzystów, którzy przyjechali od południowej strony z PK8, wymieniliśmy się wiedzą, że ani od naszej ani od ich strony punktu znaleść się nie udalo i szukaliśmy dalej razem. Skręciliśmy w kolejną drogę w lewo wzdłuż południowego skraju owego bagienka i oczka wodnego lecz tu również nic nie było. Postanowilismy więc objechać bagienko, my od wschodu, oni od zachodu. Wówczas ujrzeliśmy srebrny namiot na południowym skraju oczka, niewidoczny zupełnie z drogi, gdyż schowany za górką. Doszliśmy do punktu przez jagody, gdyż nie prowadziła doń żadna ścieżka. Za chwile dojechali na punkt następni rowerzyści wiedzeni naszymi głosami, a wśród nich Adam, który wybrał inną trasę i miał już na liczniku 20 km oraz 2 PK więcej od nas.
"Uzupełnilśmy baterie" napojami energetycznymi i pojechaliśmy dalej wskazując drogę innym błądzącym rowerzystom, którzy tłumnie zaczęli nadjeżdżać. Niestety zaraz musiałem znowu podpompowac koło. Gdy dojechalismy do Skrzyżowania w Gumieńcu powietrza znowu było mało. Postanowiłem, że jeszcze raz napompuję, licząc że po równym asfalcie, który prowadził na PK 18, dojadę a tam zrobimy przerwę i zmienię dętkę. Nadzieja uleciała wraz z powietrzem po ok 2km. Gdy zmieniałem dętkę dojrzał nas przejeżdzający obok Harpaganowy paparazzi i pstryknął parę fotek. Dalej na trasie do PK18 zostałem trochęz tyłu za moimi kompanami osłabiony jazdą na niedopompowanym kole. Na domiar złego, w Suchorze skręciliśmy na Bytów i musieliśmy się wrócić nadkładając ok 5km, a wiatr który w ciągu całego dnia wiał tylko przez ok 2godz, akurat trafił nam się w twarz na otwarym terenie. PK 18 znaleziony bez problemu, wyjeżdzali z niego właśnie mama i Tofik, my postanowiliśmy zrobić 20 min przerwy by odpocząć i się posilić. Trochę wychłodzeni ruszyliśmy w kierunku PK3. Po drodze spotkalismy mamę i Tofika, którzy troszkę zbłądzili. Na PK3 postanowiliśmy znowu nie jechac na skróty tylko asfaltem kawałek na północ a potem wzdłuż Słupi. W między czasie stwierdziliśmy, że zrobimy szybki skok na PK1, co zajęło nam w obie strony ok 30 min, w tym ok 5 stracone przez to, że pojechaliśmy troche na około. Do PK 3 był jeszcze jeden stromy, do tego bardzo trzęsący ,bo po kocich łbach, podjazd, a następnie stromy zjazd po płytach betonowych w Krzyni. Przy elektrowni na PK3 łezka w oku nam się zakręciła, gdyż juz 2 razy tu kajaki na spływie Słupią przenosiliśmy.
Następnie kierunek PK11 i tacie zerwał sie łańcuch na podjeździe. Naprawa na szczęście poszła szybko, ale znowu ok 10-15 min w plecy. Przed PK11 spotkaliśmy rolnika, który wskazał nam drogę i dopytywał się o co tu chodzi, że tyle rowerzystów jeździ we wszystkich możliwych kierunkach ;). Na PK11 czasu już nie było dużo i mieliśmy dylemat - na PK20 i potem wracać asfaltem czy, na spokojnie jechać na 10 i 7. Wybraliśmy wariant drugi, jako bezpieczniejszy, by w razie problemów nie lecieć z jęzorem do ziemi, ryzykując spóźnienie. Pojechaliśmy na północ. Gdy minęliśmy zjazd na Krzynię, nagle wjechaliśmy na asfalt, i to patrząc po dziurach i łatach, nie pierwszej świeżości, a na mapie - tylko polna droga. Stwierdzając jak bardzo nieaktualna ta mapa jest, pojechaliśmy dalej. Przekroczylismy drogę -lotnisko i dojechaliśmy do Starnic, gdzie zajechaliśmy do sklepu, który uratował nas przed wyschnięciem - skończyły nam się wszelkie zapasy płynów. Drogę do PK10 znaleźliśmy bez problemu, niestety była już tak zarośnięta, że ledwie dało się jechać i wlekliśmy się 10km/h. W Krzywaniu miejscowa inteligencja stojąca i popijająca trunki wszelakie pod sklepem, koniecznie chciala nam wskazać droge, gdy nie chcieliśmy ich słuchać, zaczęli krzyczeć trochę nerwowo "na Ustrzyki Dolne w Lewo" :P. Dalej droga do Krępej w stronę PK7 wydawała się znowu prosta, lecz znów rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Znienacka dobra gruntowa droga się skończła, a pojawił się zakaz ruchu i Aeroklub Słupsk. Na szczęście życzliwi panowie, widać już doświadczeni po całym dniu, krzyknęli, że należy jechac dalej pasem startowym (równa łąką z krótko ściętą trawą) i że zaraz wyjedziemy na drogę. Gdy Zbliżyliśmy sie do PK7 okazało się, że zlokalizowanie go nie musi być wcale takie proste, a właśnie po nieudanych poszukiwaniach wyjechał z lasu inny rowerzysta. Dodatkowo, powiewaz czuliśmy się dość pewnie, to na ostatnich kilometrach odpuśliśmy trochę tempa, przez co czasu zostało niewiele, a najkrótsza droga do mety przez mostek wcale nie była pewna. Zrezygnowaliśmy (chyba niesłusznie) z PK7 i dotarliśmy na metę ok 30 min przed końcem. Jak się okazało, parę minut po mamie, Tofiku i Adamie.
Zakończyliśmy H34 z marnym wynikiem 10 PK i 29 punktów wagowych, oraz 139km. Gorzej niż na wiosnę mimo doświadczenia, treningu, przejechania większej odległości i większego wysiłku. No ale jak sie okazało mocniejszy od nas Adam - podobnie. No i wszyscy komentowali, że trasa trudna i klęli na budowniczego trasy za położenie co niektórych punktów. Prawdopodobnie, gdyby nie awarie, bez problemu zaliczylibyśmy jeszcze PK20 i mielibyśmy całe 5 punktów wagowych więcej, no ale cóż taki los. Następnym razem napewno pójdzie lepiej :D.