Spływ kajakowy

Wel

Trasa:            97 km (od j. Mała Dąbrowa)

Termin:         26 czerwca 2004 r. - 3 lipca 2004 r.

Skład:           Kasia, Staś, Romek, Marcin(14 lat), dziadek, Asia, Marcin R., Krzychu

Trudność:    dość uciążliwa z uwagi na ilość powalonych drzew, trudna na odcinku ok. 2 km ,,piekiełko''.

Plan trasy:    Dąbrówno (j. Mała Dąbrowa) - j. Rumian - j. Zarybinek - Tuczki - j. Tarczynskie - j. Zakrocz - Koty - Podciborz - Ciborz - Lidzbark Welski - Chełsty - Trzcin - Grodziczno - Kaczki - Bratian

Opis trasy: 

Dzień 1        

Sobota:                 Rozbijamy się w sobotę ale godzina 15.00 na polu namiotowym nad  jeziorem Mała Dąbrowa - tuż za wsią Dąbrówno, po skręcie na Tuczki. Pole wygodne, dość ładnie, dobre warunki sanitarne. Odwozimy samochody do Nowego Miasta. Z powrotem przywozi nas Krystyna z Marcinem.

Dzień 2

Niedziela:                                   

                                Rano siedzimy jeszcze chwilę przy ognisku. Wyruszamy na wodę o 12.30 w kierunku południowym. Na końcu jeziora,  w prawo, ujście rzeki. Po 500 m przenoska - stara mieszalnia pasz przy wsi Wądzyn. Przenoska ok. 200 m prawą stroną. Brama na teren zakładu zamknięta, ale w domu po lewej stronie mostu mieszka gospodarz, który otwiera bramę i udostępnia wózek do przewiezienia kajaków. Możliwe jest rozpoczęcie spływu również z tego miejsca. Gospodarz może udostępnić wodę. Miejsce pod gniazdem bociana.

                       

                                    Następny odcinek bardzo wąski wśród trzcin. Woda dość szybka. Po wpłynięciu do lasu - stopień wodny. Popłynęliśmy lewą odnogą - ale niestety po krótkim czasie trzeba przenosić kajaki do głównego nurtu. Korzystniejsze byłoby chyba spuszczenie kajaków przez stopień.

                       

                                    Następne 2 km piękny choć dość uciążliwy odcinek przez las. Rzeka co chwilę dzieli się na kilka koryt i nie wiadomo, gdzie płynąć.

                       

                                    Stajemy na obiad przy moście z Grzybin do Szczuplin. Poniżej mostu trzeba kajaki przenieść- zastawka przy starej kopalni.

                       

                                    Ostatnie 2 km trochę nam się dłużą - wiemy, że lada moment powinno być jezioro. Na jeziorze Rumian stajemy na cyplu po prawej stronie (kawałek za ujściem rzeki z jeziora). Miejsce całkiem ładne.

Dzień 3

Poniedziałek:              Wypływamy dopiero o 1250. Cofamy się trochę na jeziorze i wpływamy w rzekę. Gdy wpływamy na jezioro Zarybinek  (79 km) niebo się zaciąga i zaczyna grzmieć. Stajemy na drugim końcu jeziora. Zdążyliśmy odwrócić kajaki i ubrać się zanim zaczęło padać.

                        

                      Deszcz - na szczęście niezbyt silny - przetrzymuje nas godzinę. W Tuczkach stajemy przy moście, żeby zrobić zakupy. Sklep jest po lewej stronie - 100m. Za Tuczkami przenoska przy młynie (Ruda Młyn) - łatwa. Trzeba wysiąść po lewej stronie. Tu jemy obiad. Zaczyna padać więc chowamy się pod dach młyna. Obok młyna gospodarze zorganizowali miejsce na biwak nawet z zadaszeniami.

                          

                           

                      Wyruszamy przed 18-stą. Po drodze znowu zaczyna padać, ale nie stajemy już bo jest późno. Nie widać żadnego miejsca postojowego. Po wpłynięciu na jezioro Tarczyńskie długo szukamy miejsca. Na lewym brzegu rezerwat i las niedostępny, podmokły. Stajemy ok. godz. 2100   na cypelku po prawej stronie lewej odnogi jeziora (w tej części, gdzie jest ujście rzeki). Stoi tu dwóch wędkarzy - przyjechali tu na noc. Miejsce strasznie podmokłe, więc idziemy 30 m w górę i rozbijamy namioty wśród drzew. W czasie rozbijania namiotów zaczyna znowu padać. Kolacje robimy już w namiocie.

Dzień 4

Wtorek :             Wyruszamy o 12,15. Ranek bardzo wietrzny, ale nie pada i jest w miarę słonecznie. Przez godzinę płyniemy przez dwa jeziora - końcówkę Tarczyńskiego oraz Grądy.

                           Marcinowi psuje się ster, stajemy więc przy moście na Wąpiersk aby go naprawić. Po obu stronach mostu można też zatrzymać się na noc.

                              

                           Na końcu małego jeziora Zakrocz (62 km) po prawej stronie - ujście rzeki - piękne miejsce na nocleg. Na dalszym kawałku kolejnych kilka ładnych miejsc na postój. 1 km przed wsią Koty, przy pojedynczych zabudowaniach - mostek na wodzie i trzeba przerzucać kajaki. Stajemy za mostem w Kotach (nie ma sklepu)(59 km), po lewej stronie, na obiad.

                           Przez cały dzień widzimy dużo czapli, zarówno nad jeziorami, jak i nad rzeką.

                          Dalej początkowo nurt w miarę spokojny. W Podciborzu i Ciborzu - dwa bystrza pod mostami i jedno przy starym młynie. Dało się przepłynąć, ale być może dzięki wysokiemu stanowi wody. Ostatnie 3 km rzeka szybka, silny nurt i trzeba uważać, żeby nie stanąć w poprzek. Stajemy niecały kilometr za Ciborzem po lewej stronie na zakręcie, na wysokim brzegu. Piękne miejsce wśród sosen, na skraju pola. rozpalamy ognisko. Niestety zaczyna padać, więc po zjedzeniu kiełbasek idziemy spać.

Dzień 5

Środa:                        Ranek pochmurny, ale nie pada. Naprawa kajaka ruskiego (Rysiowego). Marciny rozpalają ognisko. Ryby niestety nie biorą.

                               

                                    Cały odcinek ok. 8 km do Lidzbarka bardzo uciążliwy - powalone drzewa. Kilkakrotnie trzeba przerzucać kajaki. Zatrzymujemy się przy drugim moście drogowym w Lidzbarku - w samym centrum miasta. Robimy zakupy i o obiad.

                               

                            Na nocleg stajemy ok. 2 km za jeziorem Lidzbarskim (44 km), na prawym brzegu na zakręcie - wysoki brzeg. Po drugiej stronie widać mleczarnię. ieczór ładny. Długo siedzimy przy ognisku piekąc boczek i kiełbaski. Wieczorem chłodno i siada mgła.

Dzień 6

Czwartek:             Nareszcie ciepły poranek, słońce. Wyruszamy dopiero ok. 13-tej. Przenoska po 1 godzinie, przy elektrowni.

                                  

                             Stajemy o 15-tej na obiad Chełsty (36 km) na przenosce przy starym nieczynnym młynie w Chełstach. Jest tu mały sklep.

                             Około 1 km za Chełstami zaczyna się ,,piekiełko'' - bardzo niespodziewanie. Od razu na starcie mam wywrotkę. Aparat fotograficzny pływa w wodzie. Nurt bardzo silny. Trzeba przenosić kajaki kilka razy przez powalone drzewa. Ja przy wywrotce tracę 1 sandał. Stachu łamie sobie palec u nogi (na szczęście wtedy jeszcze o tym nie wie). W nagrodę znajdujemy wiosło - po poprzednikach. Na brzegu można dojrzeć inne pogubione rzeczy: poduszka, buty, puszka groszku itp. Zaczyna się burza i leje. Stachu wywraca się na kamieniu. W końcu Stachu i Romek (obaj całkowicie mokrzy) idą na zwiady w poszukiwaniu miejsca noclegowego - reszta  czeka stojąc  w wodzie i w strugach deszczu. Okazuje się, że 300 m dalej jest mostem, przy którym można się rozbić, chociaż na drzewie wisi tabliczka, że teren jest prywatny - wstęp wzbroniony. Przechodzący myśliwy ostrzega nas, że właściciel jest trochę dziwny, ale mieszka 5 km dalej i nie codziennie przyjeżdża na swoją łąkę. Po rozbiciu namiotów, młodzież jest tak zmęczona, że zasypia. Starsi po krótkim odpoczynku przygotowują w namiocie kolację.

            

Dzień 7

Piątek:                      Rano na szczęście jest trochę słońca, więc możemy się trochę podsuszyć. Rozkładamy ciuchy na kajakach. Romek naprawia znów kajak (problemy z dziobem). Gdy jesteśmy już spakowani i gotowi do wyruszenia, zaczyna się burza - musimy czekać kolejną godzinę. Wyruszamy o 14-tej. Nie odważamy się tego dnia jeszcze uruchamiać aparatu. 

                                Rzeka dość spokojna, trochę powalonych drzew, ze dwa razy trzeba przerzucić kajaki przez kłody. Po drodze dopada nas krótki deszcz. Pierwsza przenoska w Trzcinie - elektrownia - przenosimy kajaki lewą stroną. łatwa - 50 m. Druga przenoska w Grodzicznie, lewą stroną, dość uciążliwe wyjście i zejście. Gospodarz (młynarz) oferuje łąkę do rozbicia namiotów. Proponuje też podwiezienie do sklepu (3 km) - sympatyczny.  Decydujemy się jednak płynąć dalej. Wpływamy w lewą odnogę zwaną Bałwanka. Dalej rozlewisko po wydobywaniu torfu (nadal wydobywany), potem jeziorko Tylickie (Fabryczne) (16 km), z którego wypływ jest pod koniec po prawej stronie.

                                Zaczynają się wysokie brzegi, znowu pada i przeszkody z powalonych drzew (również ściętych przez człowieka). Po 500 m rzeki, jest godzina 20-ta, stajemy przy kolejnej przeszkodzie. Wyjście koszmarne - błoto i pokrzywy. Kajaki zostawiamy na brzegu, a sami wspinamy się ok. 20 ostro pod górę z wszystkimi gratami i rozbijamy na ścieżce (na igłach sosen). Zaczynamy pichcić obiado-kolację - godz. 21,30 i znowu pada. Na szczęście tylko przez chwilę. Jesteśmy wszyscy zmęczeni, więc po jedzeniu idziemy spać.

Dzień 8

Sobota :                    Ranek na szczęście pogodny i znowu suszymy rzeczy. Aparat działa i znowu można robić zdjęcia.

                                Początkowo płyniemy w słońcu. Ale i ten dzień nam nie odpuszcza. przychodzi deszcz i burza. Ponieważ chcemy tego dnia dotrzeć do Nowego Miasta, nie decydujemy się na postoje, tylko płyniemy i w deszczu i w burzy. Za Jakubkowem rzeka szybsza.

                                Jeszcze pod koniec dnia ok. 1 km. przed Bratianem w Kaczkach  czeka nas dość uciążliwa przenoska przy elektrowni. Woda spuszczona, więc wyjście (z lewej strony) po błocku. Mostkiem przechodzimy na prawo i za budynkiem spuszczamy kajaki Gdy dopływamy do Bratiana jest już ok. 20-tej. Okazuje się, że przenoska na Drwęcę to ok. 500 m drogą. Dochodzimy do wniosku, że trzeba więc już zatrzymać się na noc. Niestety nie bardzo jest gdzie rozbić namioty. Obok jest jakiś prywatny teren z dużym trawnikiem (łąką), ale w domu nie ma gospodarzy. Jesteśmy głodni, mokrzy i zmarznięci. Dzwonimy do Jurka do Nowego Miasta i godzinę później przyjeżdża po nas Marcin. Trzeba zrobić dwa kursy samochodami, ale o północy siedzimy już wygodnie w salonie przy kolacji.

.