Dane


Termin: 16 – 31 lipca 2011 roku
ilość dni: 16
przejechane: 722km
skład: Kasia, Staś, Asia, Roman, Ewa, Marcin, Michał

Opis



Dzień 1, 16 lipca - sobota


Rowery do wyprawy pakujemy dzień wcześniej – 15 lipca wieczorem, więc rano tylko pobudka i o 6,15 wyruszamy z domu na pociąg z Gdyni do Ełku. Dojeżdżamy rowerami do Gdyni – na peronie tłumy. Na szczęście okazuje się, że pociąg ma duży skład, więc ostatecznie całkiem dobrze pakujemy się do środka. Jeden wagon ma przedziały rowerowe z dwóch stron – jeden – na dwa rowery, drugi na siedem. Pakujemy się do tego większego. Niestety po drodze do Gdańska pociąg stopniowo się zapełnia, dochodzą też kolejne rowery, chociaż nie tak obładowane jak nasze, na krótsze wycieczki. Wagon, do którego się zapakowaliśmy, jest nowoczesny (TLK) – klimatyzacja, wyświetlacz stacji i prędkości, żaluzje w oknach. Okazuje się że to tylko chwilowe, rzeczywistość kolei szybko nas dopada – najpierw przestaje działać w.c. (próżniowe) i trzeba przepychać się do sąsiedniego wagonu, potem przestaje działać klimatyzacja, a w końcu wyświetlacz.

W Olsztynie wsiada z rowerem klient, który na ,,dzień dobry’’ zaczyna awanturę, że rowery są źle ustawione – jakby nie zauważył, że stoi ich i tak już dwukrotnie więcej, niż ilość na jaką przedział jest przeznaczony. Próbuje wezwać ,,osoby’’, które odpowiadają za takie ustawienie – czyli nas – odnosimy wrażenie , że mamy do czynienia z jakimś belfrem – najpewniej wuefistą, przyzwyczajonym do rozstawiania uczniów. Ze zdziwieniem obserwujemy stoicki spokój Stasia, który poza przyznaniem, że takie ustawienie to nasze dzieło, nie kontynuuje z nim dyskusji. Klient jest niezmordowany i przez kolejne godziny prowadzi monolog na temat ustawiania rowerów.

W Giżycku odlot – na peronie stoi tyle ludzi, że wydaje nam się niemożliwe, aby wszyscy weszli do naszego pociągu – a jednak. Na koniec próbuje wejść jeszcze dwóch rowerzystów – to już jednak jest niemożliwe – konduktor zabiera ich do innego wagonu. Dalsza podróż przypomina sardynki w puszce.

Gdy wysiadamy w końcu po siedmiu godzinach w Ełku, ,,belfer’’ znów próbuje wtrącić swoje zdanie, ale go olewamy – słyszymy, że jesteśmy albo idiotami, albo warszawiakami, i chyba pierwszy raz jesteśmy na rowerach. Nikomu nie życzymy takiego towarzystwa – nie tylko w pociągu.

Wypakowujemy się z pociągu i pomagamy jeszcze wsiąść dwóm niemiaszkom na rowerach z sakwami.

W Ełku robimy zakupy i ruszamy na północny wschód, na Chechył – jest godzina 16-ta. Przed Kijewem Michałowi przy podjeździe pod górkę kleszczy się łańcuch. Trzeba rozebrać całą korbę – operacja zabiera nam godzinę, ale kończy się sukcesem – czas jednak szybko ucieka. W Kijewie robimy ostatnie zakupy i wbijamy się w las za Kleszczewem. Rozbijamy obóz (4 namioty) w paprociach. Ognisko. Idziemy wcześnie spać – ok 23-ciej – wszyscy są zmęczeni.

40 km


Dzień 2, 17 lipca – niedziela


Ranek – pełne słońce. Pijemy kawkę. Wyruszamy w trasę o 13-tej. Jedziemy drogą gruntową na Cimochy. Dalej asfalt do Suwałk- tu robimy zakupy, wymieniamy złotówki na lity. Decydujemy się jechać w kierunku granicy główną drogą w towarzystwie ciężarówek – na szczęście jest pobocze. W Szypliszkach (są sklepy) skręcamy i jedziemy nad jezioro – tu skręcamy na Rybaki. Pole zaznaczone na mapie jest 1,5 km na lewo od asfaltu na cypelku – brudno – zarośnięte. Stajemy 100 m dalej na prywatnym terenie po lewej stronie drogi – właścicielka ma tu przyczepę i pozwala nam się rozbić za niewielką opłatą. Możemy też zrobić ognisko więc siedzimy do nocy, chłopaki prawie do rana.

62 km

 


Dzień 3, 18 lipca – poniedziałek


Wstajemy wszyscy (!!!) o dziewiątej. Kąpiel – ładne wejście do wody – przy tym upale kąpiel to przyjemność i konieczność. Śniadanie, pakowanie – znów ruszamy o 13-tej. Na granicy robimy małą przerwę żeby zadzwonić do domu.

Mapy terenów litewskich mamy z poprzedniej wyprawy (sprzed 5 lat) – kupowaliśmy je na stacji benzynowej zaraz po przekroczeniu granicy – skala 1:100 000.

Jedziemy do KALVARIJI – droga główna, pełno ciężarówek – na szczęście jest, choć wąskie, pobocze. W Kalvariji - zakupy. Kierujemy się na Vikaviskis – po paru kilometrach niebo zaciąga się, więc decydujemy zaszyć się w małym lesie – ostatnia chwila – jak kończymy rozbijanie namiotów, zaczyna lać. Długo nie pada, do 18-tej – możemy zrobić obiadokolację i mamy długi wieczór. Ponieważ deszcz ciągle straszy, rozciągamy moonshadowa (daszek).

35 km

 


Dzień 4, 19 lipca – wtorek


Wstajemy o 8,30. Przypominamy sobie, że na Litwie jest inny czas – przesunięcie o godzinę, więc właściwie jest 9,30 – od dziś przestawiamy się na czas litewski.

Drogą szutrową ciągniemy się w pełnym słońcu przez 30 km do VILKAVISKIS – dochodzimy do wniosku, że będziemy się starać unikać takich dróg – jazda koszmarna, jak po tarce. W tym miasteczku robimy zakupy w jakimś markecie na wjeździe – potem żałujemy bo 1 km dalej było więcej sklepów, z większym wyborem towarów. Chłopaki kupują litewską wodę – tak słona, że prawie nie nadaje się do picia.

Jedziemy na północny zachód i stajemy na nocleg nad rzeką SASUPE – za mostem w SAPALAI skręcamy w prawo i po około 2 km dojeżdżamy nad rzekę – ładne miejsce biwakowe z ławeczkami, z dojściem do wody. Wieczorem ognisko.

47 km

 


Dzień 5, 20 lipca – środa


Ranek pochmurny ale ciepły, w oddali słychać burzę – no i w końcu nadchodzi. Burza krąży jeszcze przez parę godzin, ulewa. Jedzenie mamy, ale brak ,, alusów’’ więc około 16-tej decydujemy się pojechać do sklepu – 2 km. Mały wiejski sklepik – częstują nas kawą. W końcu się rozpogadza, ale jest już za późno żeby wyruszyć w trasę, więc u spędzamy kolejną noc.

5km


Dzień 6, 21 lipca – czwartek


Upał. Jedziemy do SAKIAI , w pełnym słońcu - 47C – ta temperatura daje mi się wyjątkowo we znaki, nie tylko gorąco ale i duszno - reszta jakoś sobie radzi. Co kilka kilometrów muszę robić postój i polewać się wodą z butelki. W SAKIAI stajemy w barze. W menu są zeppeliny, ale mają tylko jedną porcję, więc załapuje się tylko Romek – bardzo dobre. Romek z Asią idą do informacji turystycznej – dogadali się po polsku i dostali mnóstwo przewodników.

Znowu nadchodzi burza, więc w dalszą drogę wyruszamy dopiero ok. 18-tej. Pada, jedziemy 2 godziny w deszczu. 3 km przed KIDULIAI Stasiowi pęka opona i dętka. Robimy prowizoryczną naprawę – oponę zawiązujemy sznurkiem. W KIDULIAI skręcamy w prawo i dojeżdżamy na pole rekreacyjne nad Niemnem. Pełno tu drewnianych elementów, ławeczek, miejsc na ognisko, huśtawki, scena. Tu się rozbijamy – a znowu zaczyna padać. Na koniec Stasiowi jeszcze pęka szprycha.

62 km

 


Dzień 7, 22 lipca – piątek


Rano Marcin i Michał jadą do JURBARKAS po oponę – sprawa nie jest prosta – nie mogą się dogadać ani po polsku ani po angielsku, po dłuższym czasie – po zasięgnięciu,, języka’’ w informacji turystycznej trafiają do sklepu -   z zewnątrz nie oznakowany . Na szczęście w tym sklepie chłopaki dogadali się już po polsku. Wracając, w momencie gdy Marcin dojeżdża, pęka mu szprycha. Naprawa rowerów zajmuje trochę czasu. Dobre dojście do Niemna – można się umyć.

Przyjeżdża ,,opiekun’’ pola - porozumiewamy się łamanym rosyjskim. Wpisujemy mu się do książki gości obozowiska. Opracowujemy nową trasę – rezygnujemy z dojechania do Kłajpedy – za daleko –i decydujemy się pojechać na wschód wzdłuż Niemna.

Pochmurnie ale ciepło – 26 stopni. Jedziemy 10 km do SURDAGAS gdzie oglądamy kilka wzgórz nad Niemnem, na których w zamierzchłych czasach (1-sze tysiąclecie) stały zamki i zabudowania – zniszczone przez Krzyżaków. Piękny widok na rzekę, ogromne drewniane huśtawki a nawet miejsce na namioty. Obok też stary cmentarz żydowski.

W JURBARKAS robimy zakupy. Od JURBARKAS jedziemy ścieżką rowerową wzdłuż Niemna na wschód.

Rozbijamy się w lesie około 3 km przed zamkiem w PILIS. Próbujemy zanocować na znajdującym się tu kempingu, ale ceny nas zniechęcają = 10 Lt od namiotu, 10 Lt od osoby. Więc zaszywamy się w lesie

45 km.

 


Dzień 8, 23 lipca – sobota


Śpimy do 10-tej. Ranek chłodniejszy, przebija się słońce. Wyruszamy o 14-tej. Niestety po godzinie zaczyna mżyć i deszcz nam towarzyszy do wieczora. Pogoda nie sprzyja więc dłuższej jeździe.

Jedziemy na wschód wzdłuż Niemna. Zaliczamy dwa zamki w PILS - niestety w remoncie - i w RAUDON – tu można za niewielką opłatą wejść na wieżę, ale rezygnujemy. Przy zamkach kilka młodych par z gośćmi weselnymi – robią zdjęcia, piknikują. Spotykamy też parę Niemców, dla których to my jesteśmy atrakcją turystyczną. Zakupy robimy w VELIUONA. Liczymy tu na bar, ale niestety nie ma. Bardzo ładna miejscowość z pięknym widokiem na Niemen.

Stajemy na nocleg 5 km za tą miejscowością, 50 m od drogi, w lasku. Trochę za blisko drogi, ale nikt nas tu nie nachodzi.

37 km

 


Dzień 9, 24 lipca – niedziela


Na szczęście ranek słoneczny i ciepły – 20 C – temperatura w sam raz na jazdę rowerem. Wyruszamy po 13-tej. Po kilku kilometrach dojeżdżamy do SEREDZIUS – droga niestety dość ruchliwa, a Litwini jeżdżą bardzo szybko. Za to widok, który mamy jadąc wzdłuż Niemna – przepiękny. W SEREDZIUS wspinamy się po prawie 300 drewnianych schodach na stare wzgórze zamkowe, ze świetnym widokiem na całą dolinę.

Dalej jedziemy do VILKIJI – tu jemy obiad w barze przy drodze wyjazdowej na KAUNAS. W VILKIJI jest prom, przy nim plaża, gdzie można się wykąpać. Oglądamy bazylikę – tylko z zewnątrz, bo niestety jest zamknięta. Przy niej miejsce widokowe na dolinę Niemna.

Po zrobieniu zakupów lecimy na RAUDONDVARIS. Tu jest duży zespół pałacowy - niestety znów w remoncie (tablice informują, że remont wykonywany jest ze środków UE).

Wyruszamy w poszukiwaniu miejsca na nocleg. Po drodze bierzemy jeszcze zapas wody do mycia i na herbatę – ze studni. Szukając noclegu robimy jeszcze 15 km i robi się już późno. Dojeżdżamy do rzeki NEVEZIS, ale jest niedostępna – zarośla, chaszcze. W końcu trafiamy do miejsca, gdzie Litwini zrobili sobie ogródki rekreacyjne nad rzeką i droga się kończy. Musimy cofnąć się kilka kilometrów i rozbijamy się na skraju łąki przy grupie młodych drzew, co rano okazuje się bardzo ważne ze względu na słońce. Stasiowi jeszcze bardziej rozpada się bagażnik.

58 km

 


Dzień 10, 25 lipca – poniedziałek


Ranek znowu ciepły i słoneczny, przydaje się Moonshadow. O 13-tej wyruszamy do Kowna. Na wjeździe miasto brzydkie – przemysłowe. Jedziemy pod zamek i na stare miasto – tutaj już jest bardzo ładnie, choć wielu budynkom przydałby się remont. Po rozmowie z miejscowymi jedziemy do sklepu rowerowego. Po drodze Ewa łapie gumę. Kupujemy nowy bagażnik dla Stasia. Naprawiamy rowery i jedziemy po zakupy do MAXIMA-AKROPOLIS – ogromna galeria handlowa z lodowiskiem, kinem, kręgielnią. W restauracjach – akwaria.

Mamy problem – kończy się nam gaz w butli – próbujemy kupić C AMPING GAZ – ale niestety – podobno się właśnie skończył.

Przy pakowaniu zakupów, Marcinowi prawie spada rower z wysokości 2 m – przy tym obciążeniu mamy szczęście, że nic się nie psuje.

Ruszamy z Kowna ścieżką rowerową wzdłuż Niemna na południowy wschód. Po drodze Staś zahacza sakwą o słupek i ląduje na ziemi – na szczęście kończy się tylko obtartą nogą.

Jedziemy nad jezioro-zalew KAUNO MARIOS. Po drodze stajemy w barze na jedzenie – nie ma tu nawet wc. Ale jedzenie smaczne – kotlet z kurczaka z serem i sosem i jak zwykle za mało ziemniaków. Jedzenie podane bardzo elegancko.

Ciągniemy się następne kilkanaście kilometrów, dojeżdżamy do ogródków działkowych i tu krążymy w poszukiwaniu dojazdu do jeziora. W oddali słychać już burzę. Nabieramy wodę i tu gospodarz tłumaczy, że woda w jeziorze nie jest dobra. Znajdujemy w końcu dojazd do jeziora, ale miejsce nie nadaje się na rozbicie. Nadciąga burza. Las wokoło wszędzie bardzo podmokły, nie nadaje się na biwak. Rozbijamy się na skraju łąki, pod wsią VIRSUZYUS. Robi się ciemno, błyska i zanim kończymy rozbijanie namiotów, zaczyna lać. Po pół godzinie uspokaja się i rozbijamy Moonshadowa i siedzimy jeszcze trochę przy ,,ognisku’’ z latarek – co chwilę pada.

50 km

 


Dzień 11, 26 lipca – wtorek


Ranek znowu gorący, a niestety trochę cienia jest tylko pod Moonshadowem. Pakowanie na zwolnionych obrotach. Wyruszamy o 14,30. Jedziemy na południe do PRIENA. Po 0,5 km Romek łapie gumę, przy zakładaniu nowej – t wystrzela i trzeba zakładać następną. Po drodze zatrzymujemy się przy sklepie kupić coś do picia.

W PRENAI jemy obiad – niestety porcje są tak małe – po 2 naleśniki z kiełbasą, że nikt się nie najada. Robimy jeszcze zakupy w MAXIMIE. Przejeżdżamy przez most i jedziemy 2 km dalej nad Niemem na pole biwakowe. Miejsce piękne, ale cała góra śmieci przy ognisku. Gdy kończymy rozbijanie namiotów, znów zaczyna padać. Uspokaja się jednak i możemy posiedzieć przy ognisku – ziemniaki i grzanki.

34 km

 


Dzień 12, 27 lipca – środa


W nocy i rano pada, o 9-tej nadchodzi burza, wstajemy więc dopiero o 11-tej, a wyruszamy o 14,30. Znów bardzo ciepło i parno.

Jedziemy z powrotem do PRINAI po zakupy. Planujemy zjeść obiad w barze w BALBERISKIS, które wygląda na małe miasteczko. Okazuje się jednak, że są tu 2 sklepy i 1 bar z piwem, ale zjeść się nic nie da – podobno był tu kiedyś bar, ale upadł. Cały czas straszy nas deszcz, ale tylko kropi. W tym rejonie nie ma problemu, żeby dogadać się po polsku. Wszyscy przyjaźni, interesują się skąd jesteśmy. Nocujemy w małym lasku TRAKERIO MISKAS (miskas to las), za wsią MASTALIERAI – wbijamy się dróżką w środek i znajdujemy tam całkiem fajne miejsce, choć pełne komarów. Oczywiście przed samym rozbiciem nie oszczędza nas ulewa.

36 km

 


Dzień 13, 28 lipca – czwartek


Z rana znowu deszcz, potem poranek pochmurny, więc nic nie schnie, ale bardzo ciepło i parno. Planujemy zjeść obiad w SIMNAS – okazuje się, że są tu tylko 2-3 sklepy – nigdzie nie da się zjeść. Ruszamy do LAZDIJA – po drodze trochę pada. Po drodze w KROSNA zjadamy kanapki. W LAZDIJA, przy drodze wylotowej do granicy (droga nr 135), naprzeciwko stacji LUKOIL jemy w knajpce – ładnie położona, z widokiem na rzekę. Dostajemy 2 i pół porcji cepelinów (5 szt.), które jemy na spółkę oraz bliny – placki ziemniaczane z mięsem – bardzo smaczne. Jedziemy do centrum miejscowości i robimy zakupy.

Jedziemy na zachód, w SALOS bierzemy wodę ze studni – miejscowy chętnie nam pomaga nalać ją do butelek. Nocujemy 2 km dalej przy wzgórzu BUNISKIU PILIAKANIS – oznaczonym na mapie. Piękny widok – teren pagórkowaty. Miejsca na namioty jednak mało, więc rozbijamy je w dużym zagęszczeniu. Oczywiście, gdy kończymy rozbijanie, nadchodzi ulewa, ale potem się uspokaja i można upiec kiełbaskę na ognisku. W nocy młodzież wybiera się jeszcze na znajdujące się obok wzgórze zamkowe.

52 km

 


Dzień 14, 29 lipca – piątek


Poranek pochmurny, ciepło, ale już nie parno. Przy ognisku suszymy buty. Wyjeżdżamy o 14,30 (czas litewski), po 4 km dojeżdżamy do granicy, gdzie robimy sesję zdjęciową. Asfalt kończy się na granicy. Po polskiej stronie  jedziemy kawałek szutrem. Przez kilkanaście km nazwy wsi podane są w języku polskim i litewskim. Robimy przerwę za Smolanami. Na posiłek stajemy w barze w Starym Folwarku, obok jest też sklep. Dojeżdżamy do Płociczna- Osiedle – nabieramy wody w przydrożnym barze i zatrzymujemy się na nocleg 1 km dalej, za torami w zagajniku sosnowym. Robimy mini ognisko.

57 km

 


Dzień 15, 30 lipca – sobota


Noc chłodna. Poranek gorący, pełne słońce. Z rzadka przejeżdża pociąg. Wstajemy o 8,30. Romek bierze się za wymianę szprychy w Stasia rowerze. Okazuje się, że nie można zdjąć opony kupionej na Litwie. Odpuszcza więc sobie, ale przy pompowaniu koła, urywa się kominek, więc i tak trzeba dalej walczyć z oponą – w końcu udaje im się to zrobić razem ze Stasiem. Wyruszamy o 12-tej. Kierujemy się na Ełk. W Raczkach robimy zakupy. Dalej jedziemy przez Sobole do Wieliczek. Tu oglądamy piękny modrzewiowy kościół. Dalej przez Nory i Kijewo. Tu dalej kierujemy się czerwonym szlakiem. Droga przez pole byle jaka, potem przez las. Od Płociczna, gdzie nabieramy wody, asfalt. Stajemy przy wsi Miluki nad rzeką Ełk. Rozbijamy się i jest czas na kąpiel – oczywiście zaczyna padać, ale tylko chwilę. Jemy gorącą fasolkę, ognisko.

62 km


Dzień 16, 31 lipca – niedziela


Poranek bardzo ciepły, słoneczny. Wstajemy o 8,30. Kończy się gaz, więc wodę na herbatę gotujemy na ognisku. Zużyliśmy 4 butle camping gazu po 450 g – ale musieliśmy oszczędzać. Pakujemy się, w oddali słychać burzę. Pociąg mamy o 14,40. Czerwonym szlakiem po 6 km dojeżdżamy do Ełku – po drodze ładny las sosnowy, w którym też można było przenocować.

Zakup biletów, mała przejażdżka po mieście. Mamy szczęście – przedział na rowery jest pusty, ale w pociągu, który jedzie aż z Katowic pełno ludzi, więc rozsiadamy się na podłodze. Niezbyt wygodnie no i oczywiście duszno.

W Giżycku na szczęście luzuje się i możemy usiąść wygodnie. Oczywiście toaleta znowu przestaje działać i trzeba biegać do drugiego wagonu.

Do Gdyni dojeżdżamy o 21,30 – jeszcze tylko dwa znoszenia rowerów po schodach i ruszamy na rowerach do Rumi. Po drodze robi się już ciemno.

O 22,15 dojeżdżamy do domu.

23 km.